Oto jest! Wreszcie nastał w Polsce socjalizm! I to jaki! Socjalizm jakim pragnęli go widzieć (((jego twórcy))), socjalizm z całkowicie ludzką twarzą. Wreszcie zniknęły wszelkie konserwatywne przesądy rodem ze średniowiecza, umilkły dzwony kościelne, zniknęła własność (teraz wszyscy mają po równo!), skruszyły się bzdurne małżeńskie konwenanse – czas na wolną miłość! Nie ma już policji i wojska, nie trzeba martwić się wychowaniem dzieci. O wszystko wszak zadba państwo, nawet o tak prozaiczne sprawy jak napełnienie żołądka towarzyszy, rzecz jasna, w państwowych jadłodajniach. Nie trzeba już leżeć krzyżem w kościele, aby wybłagać sobie raj po śmierci. Bo i po co, skoro nastał raj na ziemi? Brzmi to utopijnie? Nie martwcie się! O wszystko zadba towarzysz Edmund Utopijski, a błogosławić mu będą “święci” socjalizmu – Marx, Lassalle, Bebel.
Czy coś może pójść nie tak?
Socjalizm, mieniący się być jedynym budowniczym przyszłości, jedynym dobrodziejem i prawodawcą człowieka, druzgoce całą przeszłość, jej zwyczaje i obyczaje, nawyki i urządzenia, nazywa zabobonem i przesądem całą spuściznę zgasłych pokoleń, nie wyjmując jej darów dodatnich, zrywa gwałtownie, bezwzględnie nić tradycji, łączącą ludzi żywych z umarłymi, nie wiedząc, nie chcąc zrozumieć, że umarli żyją dalej w żywych, w ich krwi, w ich sercu, w duszy, w ich nawykach i upodobaniach. Nie na to dążyła ludzkość od lat tysięcy ad astra, aby pierwsza lepsza doktryna, przekreślała jednym pociągnięciem pióra całą jej robotę, krwawicę długiego szeregu pokoleń. Pominięcie tradycji historycznej, która wsiąkła w krew człowieka, splotła się nierozerwalnie z jego myślami i uczuciami, jest drugim błędem socjalizmu, drugim rozdźwiękiem między doktryną a życiem.